Dawniej były tępione. Teraz rolnicy zapraszają je pod swój dach

Para płomykówek potrafi zjeść kilka tysięcy gryzoni w ciągu sezonu. Dla rolników dbających o swoje plony jest to nieoceniona pomoc. Ponadto jest to wsparcie bezpłatne i całkowicie ekologiczne. Wystarczy tylko zachęcić sowy, aby zdecydowały się osiedlić w pobliżu gospodarstw rolnych. Ornitolodzy z Poznania opracowali na to sposób.

W przeszłości uważano, że te stworzenia powodują pożary kościołów, dodatkowo ich „diabelski” skrzekliwy głos nie pomagał w zyskaniu sympatii. W związku z tym były zwalczane. Obecnie sytuacja uległa zmianie, a rolnicy otwierają przed nimi swoje drzwi. Dosłownie.

Ornitolog jak akrobata

Największym wyzwaniem jest wejście na belkę konstrukcyjną, zwykle umieszczoną tuż pod dachem wysokiej stodoły. Podciągnięcie lęgowej skrzynki wielkości małej zmywarki również nie należy do łatwych zadań. Jednak późniejsza praca z wkrętarką staje się przyjemnością.

W taki właśnie sposób młodzi ornitolodzy z Koła Leśników Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu zamontowali dwanaście budek lęgowych dla płomykówek na początku marca. To idealny czas, gdyż sowy właśnie rozpoczynają okres godowy. Naukowcy z uśmiechem mówią, że płomykówki przypominają kosmitów. Owe skojarzenie bierze się nie tylko z ich jajowatych głów i czarnych jak węgiel oczu. Sowy te są jednymi z najcichszych ptaków na świecie. Dzięki unikalnej strukturze skrzydeł są w stanie latać praktycznie bezszelestnie.

— Aby wykarmić siebie i młode, para płomykówek jest w stanie upolować nawet pięć tysięcy sztuk gryzoni w sezonie! — mówi Patryk Kokociński, magister biologii i rolnik.

— Sowy te są naturalnymi sprzymierzeńcami rolników, gdyż pomagają kontrolować populację szkodników. To przekłada się na lepsze plony i mniejsze wydatki na chemiczne środki ochrony roślin — dodaje rolnik, który prowadzi rodzinne gospodarstwo w wielkopolskim Snowidowie razem z ojcem i bratem.

Rolnik jest znany w okolicy z rekonstrukcji tradycyjnego krajobrazu rolniczego. Sadzi drzewa na miedzach, wysiewa kwietne łąki i tworzy zastawki w kanałach w celu retencjonowania wody. W związku z tym, gdy młodzi ornitolodzy z Uniwersytetu Przyrodniczego poszukiwali odpowiednich miejsc na zamontowanie skrzynek lęgowych, zwrócili się do Patryka o wsparcie. Domki dla płomykówek różnią się od budek dla sikorek, które można zawiesić na dowolnym drzewie.

— Potrzebne są strychy domów i stodół, a tymi dysponują rolnicy — wspomina Marcin Łaguna.

— W pierwszym sezonie korzystaliśmy z pomocy dużej spółdzielni z okolic Czempinia, która udostępniała nam swoje nieruchomości, ale one się szybko skończyły. Dlatego szukaliśmy kolejnych gospodarzy chętnych do współpracy i Patryk okazał się najlepszym łącznikiem — mówi ornitolog i dodaje, że gospodarze z okolic Snowidowa byli ponadprzeciętnie zainteresowani projektem.

Niektórzy całkiem poważnie wyrażali rozczarowanie, że w pakiecie z budką nie zainstalowano im od razu sów.

Sowy nie są tym, czym się wydają

Znawcy serialu „Twin Peaks” Davida Lyncha na pewno pamiętają ten cytat. W produkcji użyto puchacza wirginijskiego zamiast „sowy stodołowej”, jak płomykówka jest nazywana po angielsku, ale sens pozostaje ten sam. Sowy są uważane za wysłanniczki mrocznych sił! Jeśli współczesna popkultura odnosi się do tego archetypu, oznacza to, że ma on długą historię. Polski ludowy przesąd twierdził, że płomykówki zawdzięczają swoją nazwę zwyczajowi… jedzenia kościelnych świec. Inny zabobon mówił, że sowy przynoszą pożary.

— Skutek mylono z przyczyną — zauważa Patryk Kokociński.

— Bo faktycznie w przypadku pożaru chłopi mogli widzieć, jak ze stodół i dzwonnic wylatują przestraszone ptaki.

Jeśli dodamy do tego ich przeraźliwie skrzekliwy głos i nocny tryb życia, to trudno się dziwić, że przypisywano im demoniczne właściwości i niestety tępiono – opowiada rolnik. Tymczasem życie z płomykówką nie należy do kłopotliwych. Sowa nie znosi materiału na gniazdo, więc budek nie trzeba sprzątać. Pozostałości po jej ucztach, czyli wypluwki, szybko się rozkładają. No i aktywna jest głównie nocami.

Gdy weźmiemy pod uwagę ich przerażająco skrzeczący głos i nocny tryb życia, nie dziwi fakt, że przypisywano im diabelskie cechy, co niestety prowadziło do ich tępienia – wyjaśnia rolnik. Tymczasem życie z płomykówkami nie sprawia żadnych kłopotów. Sowa nie przynosi materiału na gniazdo, więc nie ma potrzeby sprzątania budek. Resztki po posiłkach, czyli wypluwki, szybko się rozkładają. Co więcej, sowa jest aktywna głównie w nocy.

— Znane są przypadki gospodarzy czy księży, którzy latami nie wiedzieli, że w ich budynkach mieszkają sowy — mówi Marcin Łaguna.

— Płomykówka cały dzień spędza w skrzynce albo innym ukryciu, a wylatuje na łowy nawet nie o zmierzchu, ale ciemną nocą. Jeśli je słychać to głównie w trakcie karmienia młodych. Pisklęta wydają wtedy cichy syczący dźwięk. Zdarzały się osoby, które myliły go z odgłosem węża i szukały zaskrońców na strychu — śmieje się przyrodnik.

Przykład daje Izrael

Młodzi ornitolodzy z Wielkopolski podążają śladami swoich kolegów z Bliskiego Wschodu. W latach 90. XX wieku izraelskie kibuce zmagały się z plagą gryzoni. Nornice i myszy zjadły znaczną część plonów w tym pustynnym kraju, co doprowadziło do chemicznej walki z nimi. Stosowanie trucizn przybrało na tyle dużą skalę, że wkrótce rodentycydy zanieczyściły źródła wody i żywność, powodując choroby ludzi. Wtedy izraelscy ornitolodzy zaproponowali rozwiązanie zgodne z naturą.

— Zainstalowano masowo budek lęgowych i czatowni dla płomykówek. W stosunkowo niewielkim kraju, jakim jest Izrael, było to dość proste, a populacja sów szybko wzrosła – tłumaczy Patryk Kokociński. – Dziś w Izraelu zużycie rodentycydów zmniejszyło się o 80%, ponieważ płomykówki zajął się zwalczaniem szkodników. Izraelscy ornitolodzy dzielą się swoimi doświadczeniami również z Palestyńczykami i Libańczykami, co nadaje programowi pozytywny wymiar polityczny – dodaje rolnik. Jak się okazuje, sowa może również pełnić rolę gołębia pokoju. W Izraelu reintrodukcja płomykówki stała się programem rządowym, a obecnie żyje tam około pięciu tysięcy par lęgowych tych ptaków.

Cierpliwe oczekiwanie na kwaterowanie

Budki dla płomykówek wyposażono w niezwykle wyglądające rury z PCV, mające na celu utrudnić wejście do wnętrza kunom domowym, wielbicielom ptasich jaj. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, skrzynki zostaną zasiedlone jeszcze w tym sezonie.

— Sprawdzimy je w maju, a jeśli znajdziemy tam młode, założymy im obrączki — mówi Marcin Łaguna.

— Jest to jednak scenariusz optymistyczny, ponieważ doświadczenie uczy nas, że trzeba trochę poczekać. Ptaki muszą same odkryć odpowiedni strych i nasze skrzynki. To może zająć dwa, trzy sezony — podsumowuje ornitolog.

Instalacja budek lęgowych wymaga nie lada zręczności

Gdy jednak płomykówki zadomowią się na stałe, pozostają na dłuższy czas. Są to ptaki osiadłe i terytorialne. Para płomykówki może żyć nawet przez kilkanaście lat, cały czas wspierając rolnika. Czego oczekują w zamian? Prócz względnej ciszy, chcą urozmaiconego krajobrazu rolniczego.

— Na pewno nie służą im monokultury i ciągnące się po horyzont uprawy kukurydzy albo rzepaku, bo trudniej w nich polować — mówi Łaguna.

— Dobrze, jeśli z polami sąsiadują łąki, a miedze są porośnięte drzewami, które mogą służyć jako czatownie — wylicza ornitolog.

Jak się okazuje, takich uroków nie zabraknie płomykówkom w Snowidowie.

 

Komentarz