W tym kraju pijani kierowcy będą sprzątać zakłady pogrzebowe

Władze tajwańskiego Kaohsiung wprowadziły oryginalną metodę karania nietrzeźwych kierowców. Uczestnicy ruchu będący pod wpływem alkoholu oprócz tradycyjnej kary będą musieli również odpracować daną liczbę godzin w zakładach pogrzebowych. Pierwsi nietrzeźwi kierujący mają już część tej nietypowej resocjalizacji za sobą.

Zgodnie z danymi Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w 2020 roku odnotowano w Polsce aż 2540 wypadków drogowych z udziałem pijanych kierowców, w wyniku których zginęło 327 osób. Mimo przeróżnych kampanii, zaostrzania przepisów, jest to wciąż olbrzymi problem.

W wielu krajach sytuacja wygląda niestety podobnie. Dlatego też podejmowane są najróżniejsze próby walki z drogowymi przestępcami.

Prezydent wielomilionowego tajwańskiego miasta Kaohsiung Chen Chi-mai postawił na jedno z najbardziej kontrowersyjnych rozwiązań na całym świecie. W styczniu bieżącego roku wprowadził rozporządzenie wprowadzające dodatkową karę dla wszystkich pijanych kierowców. Oprócz wywiązania się z wyroku sądowego będą oni musieli przepracować w lokalnych zakładach pogrzebowych określoną liczbę godzin.

W drugiej połowie stycznia bieżącego roku pierwsza grupa 11 nietrzeźwych uczestników ruchu trafiła już do funeralnych przedsiębiorstw. Dziesięciu mężczyzn i jedna kobieta zajmowali się  między innymi sprzątaniem kostnicy czy krematorium. Z relacji tajwańskich mediów wynika, że wizyta mocno ich zszokowała.

Co prawda, w ciągu czterech godzin pracy grupa nie miała bezpośredniego kontaktu ze szczątkami, jednak świadomość czyszczenia zewnętrznych elementów zamrażarek, w których mogły być przechowywane ludzkie zwłoki, wywarła na nich tak ogromny wpływ, że część osób wyraziła głęboki żal i obiecała nigdy więcej nie popełniać błędu z przeszłości.

Polityka zero tolerancji dla jazdy pod wpływem alkoholu ma położyć kres pijaństwu, poprawiając bezpieczeństwo zarówno przechodniów, jak i kierowców. Być może, na podobne rozwiązania powinien zdecydować się również inne rządy.

 

Komentarz