Ajahn Brahm: O radzeniu sobie z trudnymi ludźmi

Ajahn Bramhavamso Mahathera, znany jako Ajahn Brahm, urodził się 7 sierpnia 1951 roku w Londynie jako Peter Betts. Jest buddyjskim mnichem należącym do therawady, najdłużej istniejącej z wczesnych szkół buddyjskich. Obecnie sprawuje funkcję opata w klasztorze Bodhinyana w Serpentine w zachodniej części Australii. Piastuje też stanowiska Dyrektora ds. Duchowych Buddyjskiego Towarzystwa Stanu Australia Zachodnia, Doradcy ds. Duchowych przy Buddyjskim Towarzystwie Stanu Wiktoria i Stanu Australii Południowej, a także Patrona Duchowego Bractwa Buddyjskiego w Singapurze oraz ośrodka Bodhikusuma Centre w Sydney.

Ajahn Brahm często w swoich przemowach podnosi tematy niesprawiedliwości społecznej i łamania praw człowieka. Od ponad 30 lat przewodzi społeczności buddyjskiej w Australii, nauczając wszystkich, którzy się do niego zgłaszają, bez względu na rasę, status społeczny, płeć czy nawet wyznanie. Pomaga każdemu, kto znajduje się w trudnej sytuacji życiowej. Jest też częstym gościem w mediach, zarówno w Australii, jak i poza jej granicami – w Singapurze, Korei Południowej, Indonezji, na Sri Lance, a nawet w Kanadzie.

Poniżej przedstawiamy bardzo pouczający i wartościowy wykład dotyczący radzenia sobie z trudnymi ludźmi.

Wersja z lektorem:
Wersja z napisami:
Pod spodem tekst godzinnego wykładu:

Za kilka minut spróbuję urzeczywistnić mowę. Ci z was, którzy muszą wyjść – lećcie w te pędy, zanim zacznę opowiadać swoje dowcipy. Tych odpornych na kiepskie poczucie humoru zapraszam do pozostania. W porządku.

Ktoś tego wieczoru zasugerował mi świetny temat na mowę, dotyczący zastosowania nauk buddyjskich w życiu codziennym. Dzisiejsza mowa będzie więc o radzeniu sobie z trudnymi ludźmi.

Wydaje mi się, że jest to istotny temat w waszym życiu. Nie mam pojęcia, dlaczego jest tak wielu kłopotliwych ludzi na świecie, ale z pewnością spotkaliście ich co niemiara, nawet dzisiaj. Powodem, dla którego wygłaszam tego typu mowy, jest chęć zilustrowania, jak można zastosować te wspaniałe wglądy z medytacji i buddyzmu, by pomogły w rozwiązaniu wielu problemów współczesnego świata. Istotą nauk buddyjskich jest bowiem działanie dążące ku zmniejszeniu cierpienia, ku większej wolności, podczas gdy my zbliżamy się coraz bardziej do czystej wolności, błogości, spokoju i oświecenia.

Dzisiejszego popołudnia, kiedy wygłaszałem mowę na Uniwersytecie Curtina, przypomniałem sobie o czymś, co powiedziałem w zeszły poniedziałek do osób, którzy nie mieli wcześniej styczności z buddyzmem. Zadali mi oni odwieczne pytanie: „Czy buddyzm jest stylem życia, czy religią?”. Powinniście znać odpowiedź na to pytanie: „Buddyzm jest religią przez wzgląd na podatki”. Musimy być praktyczni w tych kwestiach, spytajcie naszego skarbnika. Buddyzm jest również stylem życia, jest sposobem radzenia sobie z życiowymi problemami, jest wieloma, wieloma rzeczami. Zwykle podczas piątkowych mów skupiam się na praktycznych aspektach buddyzmu, dzisiejszym tematem będzie: „Jak radzić sobie z trudnymi ludźmi, których spotykacie od czasu do czasu na swojej drodze”.

Nie myślcie, że tylko dlatego, iż jestem mnichem i mieszkam w fajnym klasztorze, to nie doświadczam kontaktu z trudnymi ludźmi. Nie wiem, na czym to polega, ale czasem jako mnich wręcz przyciągam trudnych ludzi. Nie twierdzę, że wy jesteście trudni. Czasem ludzie nie mają gdzie się podziać, a miłująca dobroć mnicha oznacza, że akceptuje on każdego.

Aby poradzić sobie z trudnymi ludźmi, należy przede wszystkim zdać sobie sprawę, że są oni integralną częścią życia. Gdy to rozumiemy, zrozumiemy także, iż napotykanie problematycznych ludzi nie jest niczym wyjątkowym. Nie ma znaczenia, czym się zajmujesz, dokąd zmierzasz i jak się zachowujesz, zawsze na nich wpadniesz. Tak więc po pierwsze, nie ma niczego niewłaściwego w spotykaniu takich ludzi. Tak naprawdę, jak mawia mój nauczyciel Ajahn Chah, możemy spojrzeć na trudnych ludzi jak na życiowe dobrodziejstwo. Oni uczą nas cierpliwości, współczucia, w gruncie rzeczy prowadzą nas ku ogromnej mądrości. Naprawdę, od miłych ludzi nie nauczycie się aż tak wiele. Przyjemnie z nimi spędzicie czas, ale to przy trudnych ludziach dostaniecie porządną nauczkę.

Dlatego też uczę się od swego nauczyciela z Tajlandii, Ajahna Chaha. Wiecie, „ajahn” znaczy „nauczyciel”. Ajahn Chah mówił, że cokolwiek cię irytuje, cokolwiek sprawia ci kłopot, TO jest twoim nauczycielem. Przebywając więc w północno-wschodniej części Tajlandii, zwykliśmy nazywać komary „nauczycielami”. Tyle się nauczyłem od tych cholernych komarów! Tak o nich wtedy myślałem, nawet podczas praktyki miłującej dobroci. Ci z was, którzy są buddystami wiedzą, że roztaczamy miłującą dobroć na wszystkich ludzi, na wszystkie istoty, wszystkie płci, bez względu na to, kim są: „Niech wszystkie istoty będą szczęśliwe i zdrowe”. Jednakże jako młody mężczyzna będący mnichem w Tajlandii, jakoś nie mogłem tego praktykować. To było niewykonalne. Starałem się, jak mogłem, zwykłem intonować: „Niech wszystkie istoty będą szczęśliwe i zdrowe, z wyjątkiem komarów! Niech wszystkie istoty będą wolne od cierpienia, ale nie te moskity, one nie zasługują na to po tym, co mi zrobiły!”.

Jestem przekonany, że jeśli kiedykolwiek spróbujecie medytacji miłującej dobroci, wy również będziecie czynić wyjątki. Ale nie szło mi dobrze, kiedy robiłem wyjątki, nauczyłem się więc, jak czerpać wiedzę od tych komarów, jak być dla nich życzliwym. Czasem byłem dla nich tak uprzejmy, że pozwalałem, by mnie gryzły. Kiedy lądowały na mojej ręce, mówiłem: „No, dalej komarze, możesz kłuć. Drzwi mojego serca są dla ciebie otwarte. To zaledwie kropla krwi, wiem, że potrzebujesz swojego obiadu, tak jak i ja spożywam swój, zwłaszcza jako mnich. To jest twój obiad, więc częstuj się”. Wiecie, co robiły niektóre z tych moskitów? Czasem trudni ludzie i istoty postępują w ten sposób, wykorzystują cię. Komary wsadzają nos w twoją skórę, a to jest drażniące, więc starasz się to znieść, to przecież tylko kilka sekund. Lecz z tymi komarami było inaczej, dla nich był to zaledwie wwiert rozpoznawczy: wyciągały nosy i po kilku krokach wbijały się w inne miejsce. Były wybredne! A ty kończyłeś z trzema czy czterema ugryzieniami, i to od jednego komara! Tak więc ewidentnie wykorzystywały moją dobroć! Nieważne, taka jest natura moskitów, nie ma to znaczenia, mam mnóstwo krwi. I sporo się nauczyłem dzięki tym doświadczeniom.

Zatem po pierwsze, miejcie świadomość, że trudni ludzie, istoty, sytuacje w życiu, to wszystko jest zjawiskiem powszechnym i nie ma w tym nic złego; nie uciekniecie i nie schowacie się przed trudnymi ludźmi, przed komarami czy ciężkimi doświadczeniami. Po pierwsze więc musicie ich zaakceptować, musicie nauczyć się, jak sobie z nimi radzić. Zrozumcie, że są częścią życia i możecie sporo się od nich nauczyć. Po drugie, uświadomcie sobie, że większość problemów z trudnymi ludźmi pochodzi od was, od sposobu, w jaki na nich reagujecie.

Ktoś kiedyś powiedział: „Jeśli spotkasz trudną osobę, pamiętaj, ty musisz znosić jej towarzystwo tylko przez kilka minut, co najwyżej przez kilka godzin”. Nawet jeśli mieszkasz z taką osobą, jeśli to twój mąż czy żona. Swoją drogą nie mam pojęcia, dlaczego związaliście się z taką osobą? To wasza karma. Ale serio, dlaczego ich wybraliście? Nawet jeśli jesteście tak blisko związani, przebywacie z nimi tylko przez krótki okres, oni natomiast muszą żyć sami ze sobą przez cały dzień. Jeśli pomyślicie, jak irytujący dla was są ci ludzie, tak samo irytujący są dla siebie samych. Biedni ludzie, muszą żyć z takim umysłem przez 24 godziny na dobę. To cudowna refleksja, kiedy widzicie takich ludzi i wiecie, że jeśli są tak nieznośni dla was, są również nie do zniesienia dla siebie samych.

To przemyślenie wzbudzi w was mnóstwo współczucia, odejmie urazę, którą czujecie. Zdacie sobie sprawę z bólu, który oni odczuwają, oraz dlaczego są tak dla was trudni. Bycie empatycznym w stosunku do drugiej osoby łagodzi twój ból pt. „Dlaczego ja muszę radzić sobie z taką osobą?”. Masz wgląd w to, przez co oni przechodzą, co dzieje się w ich głowach, w ich umysłach i w ich życiu. Pomyśl, niektórzy z tych trudnych ludzi, jeśli sprawiają ci tyle problemów, zwykłemu człowiekowi, to prawdopodobnie nie mają przyjaciół i są samotni, ponieważ tak trudno jest z nimi wytrzymać.

Kiedy to sobie uświadomisz, wzrośnie w tobie współczucie w stosunku do takich ludzi. A kiedy odczuwasz miłosierdzie, niesamowicie wzrasta poziom twojej wytrzymałości i jesteś w stanie poradzić sobie z takimi trudnymi ludźmi. Wiesz bowiem, iż nie zabawią koło ciebie zbyt długo. Opuszczą twoje biuro lub wrócą do domu. A jeśli nie możesz od nich uciec, zawsze zostaje odosobnienie w moim klasztorze lub w klasztorze Dhammasara. Zawsze znajdzie się miejsce, do którego możesz zbiec. Jest to jedna z rzeczy, którą możesz zrobić.

Warto również wiedzieć, że trudnych ludzi da się zmienić. Piękną rzeczą jest zdać sobie sprawę, iż wszelkie trudności, które pojawiają się w waszym życiu, są tymczasowe, nie zawsze będą obecne. Bycie uciążliwym to zaledwie etap, który ludzie przechodzą w swoim życiu. Pewnie, że to stadium może trwać od narodzin aż do śmierci, ale w końcu się kończy, nie jest wieczne. Przyjemnie jest wiedzieć, iż ludzi można naprawdę zmienić, można zaobserwować ich rozwój. Jako nauczyciel poznałem cudowną psychologię, która pozwala zmieniać ludzi, oddziaływać na nich i zepchnąć na bok przyczynę, która sprawia, że są trudni dla siebie i innych. Można sprawić, że będą bardziej sympatyczni, wrażliwsi, mniej wymagający i ogólnie staną się mniejszym utrapieniem. To cudowne, iż można to zrobić. Ale JAK to się robi?

Wspomniałem podczas wykładu na Uniwersytecie Curtin’a, kilka tygodni temu, mocne doświadczenie, którego doznałem około miesiąc temu, może 6 tygodni temu, w Singapurze. Zostałem poproszony o prelekcję podczas konferencji w Instytucie Zdrowia Psychicznego. Miała to być wielka rocznica szpitala, zostałem poproszony, pośród tych wszystkich psychologów, psychiatrów, doktorów i profesorów, ja jako mnich, o wygłoszenie mowy na temat sposobów radzenia sobie ze zdrowiem psychicznym. Mówiłem tam o tym, co często słyszycie tutaj. Byłem natomiast pod wrażeniem, kiedy po wykładzie pobożny chrześcijanin, który był naczelnikiem jednego z oddziałów szpitalnych, zaprosił mnie na swój oddział, żebym zaintonował coś buddyjskiego. I prosił mnie, abym nikomu o tym nie mówił. Teraz się wydało. Zapytałem go dlaczego. Odpowiedział: „Ponieważ to, co powiedziałeś, było przepełnione sensem i naprawdę szanuję tę mądrość. Co zaś szanuję najbardziej to to, że mówiłeś o czymś, co dopiero zaczęliśmy praktykować – nie skupiamy się na porach dnia, kiedy nasi pacjenci są chorzy i trudni, kiedy mają przywidzenia i psychozy i kiedy są niesprawni. Odkładamy to na bok. Ważne są chwile, kiedy są wyraźnie zdrowsi, kiedy odnoszą się do siebie i swojego otoczenia w sensowny sposób”.

Kiedy ktoś cierpi na chorobę umysłową, nie dzieje się to przez 24 godziny na dobę. Osoba taka ma okresy majaków, ale później z nich wychodzi. Powiedział, że skupiają się na okresach, kiedy pacjenci nie byli pogrążeni w ułudzie. Powiedział również, że skupiając się na momentach, kiedy pacjenci byli w lepszym stanie, zaobserwować można było uzdrawianie. Okresy zdrowia się wydłużały, a dysfunkcji skracały. Uczę tego od lat. Cudownie jest obserwować to zjawisko funkcjonujące w nowoczesnym systemie zdrowia, w jedynym szpitalu psychiatrycznym w mieście.

Wiem, że tak samo jest z trudnymi ludźmi. Jeśli skupicie się na ich kłopotach i zrobicie z tego wielkie halo, w rzeczywistości tylko podsycicie problem. Koniec końców wszystko się pogorszy.

Jest taka klasyczna historyjka, którą często przytaczam. Jeśli jej nie słyszeliście, naprawdę warto posłuchać. Jeśli już ją słyszeliście, właśnie uczycie się, jak być cierpliwymi w stosunku do trudnego mnicha, który w kółko powtarza te same opowiastki. Tak czy siak – to działa. Jest to świetna historyjka o demonie, który odwiedził pałac cesarza.

Kiedy demon przyszedł do pałacu, cesarza akurat nie było. Ponieważ go nie było, pojawił się wielki, brzydki, straszny potwór, który przywędrował wprost do pałacu. Był tak straszny, przerażający i brzydki, że wszyscy zamarli na widok tak obrzydliwie oślizłego stworzenia, umożliwiając mu tym samym przemarsz przez pałac i usadowienie się na cesarskim tronie. Jak tylko demon zasiadł na tronie, strażnicy i ministrowie wrócili do zmysłów i krzyknęli: „Wynoś się stąd! Co ty sobie myślisz! To miejsce dla cesarza, nie dla ciebie. Wynoś się albo…”. Po tych nieuprzejmych okrzykach demon urósł o cal, stał się brzydszy, bardziej cuchnący i więcej przeklinał. To jeszcze bardziej rozeźliło żołnierzy i ministrów. Wyciągnęli szable, pałki i zacisnęli pięści. Ale przy każdym złym słowie, po każdej negatywnej reakcji, nawet po nieuprzejmej myśli, potwór rósł w siłę, stawał się brzydszy, straszniejszy, bardziej cuchnący, a jego słownictwo jeszcze bardziej się pogorszyło. Toczyło się to przez jakiś czas, zanim cesarz wrócił do pałacu. Do tego czasu demon był tak ogromny, że zajmował pół sali tronowej. A jaki był przy tym brzydki i przerażający! Nigdy nie widziałem filmu o kosmitach, ale mówi się, że obcy są całkiem straszni, przemnóżcie sobie więc kosmitę razy tysiąc! To było przerażające, nawet wytwórni Dream Works nie udałoby się wyprodukować tak strasznego widowiska, jak ten brzydki demon!

Zgodnie z opowieścią, smród wydobywający się z ciała tego potwora sprawiał, że larwy wymiotowały. A zmusić larwę do rzygania nie jest prostą rzeczą. Wulgaryzmy wydobywające się z demona były gorsze niż to, co słychać w Northbridge po meczu Orłów i Dockersów. Pojawienie się tak uciążliwego stwora w pałacu było więc problemem. Ale kiedy wrócił cesarz… Właśnie, cesarz został cesarzem dlatego, że przychodził do Nollamara i słyszał moje mowy, więc był mądrym człowiekiem. Często zmieniam trochę historyjki w ten, czy inny sposób, więc zawsze słyszycie coś innego. Tak więc cesarz, który przy okazji czytał również moją książkę „Otwierając drzwi swojego serca”, którą możecie kupić w księgarni za 25 dolarów… Nauczyłem się chwytów marketingowych, uczestniczyłem po południu w zjeździe przedsiębiorców. Ale wracając do opowieści. Cesarz rzekł: „Witaj, potworze! Oh, jakże ci dziękuję, że mnie odwiedziłeś! Dlaczego tak długo zwlekałeś z wizytą?”. Po tych kilku miłych słowach potwór jakby zmalał o cal, stał się mniej brzydki, mniej cuchnący, mniej obelżywy. I wszyscy w pałacu zdali sobie sprawę ze swojego błędu. Zamiast krzyczeć: „Wynocha! Co tutaj robisz, to nie twoje miejsce!”, zaczęli mówić: „Witaj”. Jeden z nich powiedział: „Napijesz się czegoś? Mamy sok pomarańczowy, świeżo wyciśnięty. Może coś przekąsisz? Mamy babeczki, kanapki, pizzę – oczywiście potwornie dużych rozmiarów, takich jak ty”. Ktoś wymasował demonowi stopy. Czy wam ktoś kiedyś wymasował stopy? Wyobraźcie sobie potwora z tak wielkimi stopami, że nad jedną stopą pracowało dziesięciu chłopa. Ktoś zaproponował: „A może filiżankę herbaty? Mamy angielską, miętową, dobra na zdrówko, może kawusi? Z mleczkiem, cappuccino czy brazylijską?”. Nie wiem, co ja bredzę o kawie, ja piję tylko to, czym mnie poczęstują…

Tak więc po każdym miłym słowie, dobrym uczynku czy dobrej myśli, demon malał o cal, stawał się mniej brzydki, mniej odpychający i cuchnący. W niedługim czasie, przed dostarczeniem Potwornie Dużej Pizzy, demon zmalał do swoich pierwotnych rozmiarów. A oni zalewali go dobrocią, aż zmniejszył się na tyle, że po ostatnim z aktów dobroci znikł zupełnie. Buddha opowiadał tę historię w Udānach (podniosłych strofach), ale nie było wtedy wzmianki o pizzy i herbacie miętowej, zmyśliłem to. Ale Buddha opowiedział tę historię w Udānach i powiedział, że to „demony żywiące się gniewem” – kiedy karmisz je gniewem, stają się większe, brzydsze, bardziej obraźliwe, cuchnące i wulgarne. Powiedział, że jedynym sposobem na pozbycie się z życia demonów żywiących się gniewem jest odwołanie się do dobroci. „Witaj, dziękuję za odwiedziny”.

Może więc trudni ludzie, których spotykacie na swojej drodze, są właśnie takimi demonami karmiącymi się gniewem? Karmicie ich gniewem, kiedy mówicie: „Wynocha, nic tu po was!” – co tylko pogarsza sytuację. Zamiast tego możecie powiedzieć: „Witaj, dziękuję, że przyszedłeś mnie dręczyć”. Nie, tak nie mówimy, spróbujcie raczej: „Dziękuję za odwiedziny” i okażcie im dobroć.

Niektórzy dochodzą do wniosku: „To nie działa. Tobie to łatwo, bo jesteś mnichem. Może Ajahn Brahm na super moc i potrafi wedrzeć się do ich głów i umysłów i w jakiś sposób zmienić połączenia neuronów tak, że nie są oni dla niego uciążliwi”. Ależ nie, to działa.

Po raz pierwszy opowiedziałem tę historię dwadzieścia lat temu, kiedy nauczałem w więzieniu Karnet Prison Farm. Więzienie to znajduje się blisko naszego klasztoru, w dół drogi, nadal tam chodzimy w większość piątków. I kiedy pewnego dnia nauczałem w tym więzieniu, jeden z osadzonych poskarżył mi się: „To jakieś brednie w stylu New Age, w prawdziwym świecie to tak nie działa, zwłaszcza w więzieniu. Więzienie to ciężka sprawa. Jeśli spotkasz na swojej drodze trudną osobę, musisz się postawić, to dla niej jedyny czytelny komunikat.”

Oczywiście nie mogłem przyjąć takiej wersji. Odparłem: „Nie wierzę ci.” Odpowiedział „Bo nie przebywasz w więzieniu!” A ja na to: „W klasztorze mamy cele, dookoła jest mur. Więzienie Karnet nie jest otoczone murem, a nasz klasztor tak. W dawnych czasach ludzie jechali aż do Karnet, by spytać „A gdzie macie mnichów?” Jakie to było krępujące!

Ale wracając do historii, postawiłem temu więźniowi wyzwanie. Zapytałem: „W porządku, kto jest w tym więzieniu najtrudniejszą osobą, z którą masz do czynienia?” Wszyscy chórem odpowiedzieli, że takim człowiekiem jest naczelnik więzienia. „Moim obowiązkiem jest codzienne serwowanie mu kawy i herbaty. Nienawidzę gościa. Zawsze jest podły.” I zrelacjonował mi zdarzenie, które miało miejsce tydzień wcześniej. Jednego z więźniów rzadko kto odwiedzał, gdyż Karnet jest trudno dostępnym miejscem, nie ma transportu publicznego, a jeśli jesteś biedny i nie masz samochodu, możesz tylko liczyć na to, że znajdziesz przyjaciela, który cię podwiezie. Trudno się tam dostać. Więzień powiedział: „Żonie tego nieszczęśnika udało się znaleźć podwózkę i przyjechać w odwiedziny. Zanim jednak pójdziesz na widzenie, musisz się zameldować, podać dane i przejść przez wszystkie środki bezpieczeństwa. Naczelnik widział, jak kobieta się melduje i wiedział, że przyszła do tego więźnia, postanowił więc być okrutny. Korzystając z megafonu, kazał temu więźniowi udać się do odległego zakątka Prison Farm, gdzie dźwięki megafonu już nie dochodziły. A więzienie znajduje się na rozległym obszarze, więc zrobił to celowo. Jak tylko żona przeszła rejestrację, megafon ogłosił „Więzień taki, a taki, twoja żona przyszła, prosimy zgłosić się do sali odwiedzin.” Ale więzień nie słyszał ogłoszenia z miejsca, gdzie został wysłany. Wiadomość została powtórzona dwa, czy trzy razy, wyruszono na poszukiwania, by znaleźć więźnia. Oczywiście go znaleziono, ale do tego czasu „Czas odwiedzin dobiegł końca. Powodzenia następnym razem.” Powiedział, że naczelnik zrobił to naumyślnie, z czystej złośliwości i chęci utrudnienia życia więźniowi. Powiedział „I dlatego od tego czasu nazywamy naczelnika Psem.” Spytałem, czy go nienawidzi. „Bardzo, jest takim trudnym człowiekiem, nigdy nas nie szanuje, nigdy się nie odzywa, zawsze nas poniża i traktuje jak śmiecie.” „To świetnie”, odpowiedziałem, „To dopiero wyzwanie! Widzisz go codziennie, kiedy podajesz mu herbatę i kawę. Bądź dla niego uprzejmy, nie musisz się z nim ściskać, bo będziesz miał kłopoty, ale możesz go przynajmniej objąć swoim sercem. Możesz to uczynić w ten sposób: za każdym razem, kiedy serwujesz mu napoje, staraj się włożyć całe serce w tę kawę i herbatę, postaraj się, aby to była najsmaczniejsza herbata, jaką tylko możesz zaparzyć. Dowiedz się, co naczelnik lubi, bądź miły, emanuj miłością i współczuciem, kiedy mu służysz.”

Wielkie uznanie dla więźnia, bo próbował. Przez tydzień. Kiedy po jakimś czasie spytałem go, jak leci, odpowiedział: „Posłuchaj, to kompletna strata czasu. Bardzo się staram być uprzejmy, ale za każdym razem, nawet kiedy naprawdę wkładam mnóstwo wysiłku w to, aby zaparzyć najlepszą filiżankę, facet zupełnie mnie ignoruje, jakbym nie istniał, jakbym był mniejszy od karalucha. Nawet do karalucha mówi „Wynocha!”, ale nie do mnie. Powiedziałem więc, żeby kontynuował.

Upłynęło chyba kilka miesięcy. Musiałem zachęcać więźnia, zmuszać go do kontynuowania, zanim pojawiło się coś, co mogę nazwać przełomem. Pewnego bowiem dnia przyszedłem z wizytą, a on nie mógł już się doczekać, by złożyć mi raport. Powiedział, że zaparzył naczelnikowi piękną filiżankę kawy ze śmietanką, właśnie taką, jaką naczelnik lubił. Udało mu się również znaleźć trochę ciasteczek, które zauważył, że smakują naczelnikowi i podał mu ze słowami „Bardzo proszę, proszę pana, proszę napić się kawy, znalazłem również specjalne ciasteczka, które wiem, że pan lubi.” „Ehmm” wymamrotał naczelnik. Wydał z siebie pomruk! To był przełom! Po raz pierwszy bowiem potwierdził obecność więźnia. Powiedziałem więc: „Ależ to ekscytujące! To pęknięcie na tamie!” I miałem rację. Po tygodniu więźniowi udało się zaparzyć specjalną herbatę, dodał kanapkę, czy cokolwiek, podał ją naczelnikowi, „Psu”, który odwrócił się i powiedział „Dziękuję.”

Wszyscy więźniowie zrelacjonowali mi to wydarzenie „Nie zdajesz sobie sprawę, jak funkcjonuje Prison Farm, ta historia obiegła już wszystkie więzienia stanowe! To, że naczelnik był w stanie podziękować więźniowi, jest niewiarygodne!” Wygrałem wyzwanie. Wiedziałem, że w końcu mi się to uda. Nawet takiego „Psa”, z pomocą wielkiej, wielkiej życzliwości, można zamienić w potulnego szczeniaczka. Można odmienić trudnych ludzi, wystarczy tylko dużo cierpliwości i mnóstwo dobroci. Niektórych z was to przerośnie, będzie to dla was zbyt wiele, musicie więc znać swoje ograniczenia. Ale zadziała, jeśli będziecie przeć do przodu. Nawet najtrudniejsi ludzie mogą stać się waszymi najlepszymi przyjaciółmi.

I czasami warto jest zmierzyć się w życiu z takimi wyzwaniami. Bądźcie życzliwi dla ludzi w swoim biurze. Jeśli w odpowiedzi dostaniecie od nich nieuprzejme zachowanie, znajcie swoje ograniczenia. Jeśli musicie zrezygnować, w porządku. Jeśli musicie z nimi porozmawiać, uzmysłówcie im, jakie to uczucie.

Mówiłem o tym na popołudniowej konferencji, wspominałem o tym również tutaj, to stara „metoda kanapkowa” – jeśli już musicie powiedzieć komuś, że jest dla ciebie wyzwaniem, że chcecie bronić swojej przestrzeni, nie trzeba od razu wyrzucać z siebie negatywów, bo to nigdy nie zadziała. Jeśli kiedykolwiek w rozmowie będziecie chcieli poruszyć trudny problem, innymi słowy skrytykować kogoś, poinformować go, że jest problematyczny – „metoda kanapkowa” – dwa, czy trzy kawałki pochwał najpierw: „Jesteś naprawdę miłą osobą, taką skrupulatną w pracy i tak dobrze ubraną!”, czy coś w tym stylu. Sprawcie im komplement, a POTEM dodajcie resztę. Jeśli ktoś z was chciałby skrytykować mnie, możecie powiedzieć: „Ajahn Brahm, ależ ty jesteś sympatycznym mnichem, zawsze przychodzisz i wygłaszasz takie inspirujące mowy!” – jeśli tak do mnie zagadacie, to się otworzę. Pomyślę sobie, że mnie lubicie, więc zacznę was słuchać. A potem możecie wypalić: „Ale z tymi dowcipami, to czasem przesadzasz…” A na koniec znów pochwała „No, ale bardzo dobrze dbasz o klasztor i BSWA.”

Kiedy wpleciecie swoją krytykę pomiędzy stos komplementów, ludzie w rzeczy samej będą słuchać. Jeśli chcecie poinformować trudną osobę, jakie dokładnie macie z nią problemy, to warto, by was wtedy słuchała. Pochwalcie ją najpierw, by wiedziała, że jesteście po jej stronie, wtedy nie będzie się czuła atakowana. Czyż nie tak się czujecie, kiedy ktoś was beszta? Bo i wy czasem jesteście trudnymi ludźmi, nieprawdaż? Zwykle myślimy, że to inni ludzie, ale czasem my również utrudniamy innym życie.

Jeśli więc chciałbym was zrugać, zrobiłbym to w ten sposób: najpierw bym was pochwalił, przypochlebił się, dał wam znać, że was doceniam i że zależy mi nas was. Kiedy ktoś zaczyna od krytyki, to od razu zadajemy sobie pytanie, dlaczego ten ktoś jest nam wrogi. Czy nie zdaje sobie sprawy, jak ciężko pracuję, z jakimi trudnościami i problemami muszę się mierzyć? Kiedy otrzymujesz krytykę, przechodzisz w defensywę, starasz się usprawiedliwić i w tym momencie przestajesz słyszeć, co druga osoba ma ci do powiedzenia. Sam fakt otrzymania jakiegoś rodzaju akceptacji, poczucia bycia docenionym sprawia, że się otwierasz. Wtedy dopiero można dołączyć krytykę, następnie zakończyć pochlebstwem: „Naprawdę cię lubię, jesteś ceniony, dziękuję za to, jaki jesteś.” I wtedy ludzie słuchają. W wielu przypadkach ludzie po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że są dla ciebie trudni. To dziwne, ale mają cię za przyjaciela. Myślą, że są po prostu sobą, są zabawni, czy cokolwiek. Czasem więc ludziom potrzeba informacji zwrotnej po to, by wiedzieli, jak inni ludzie ich postrzegają.

Pamiętam taką grę, w którą bawiliśmy się z jednym z mnichów 32 lata temu. Po prostu usiedliśmy sobie i napisaliśmy na kartce, co jeden myśli o drugim. Później wymieniliśmy się kartkami. To niesamowite słyszeć, co inna osoba ma na mój temat do powiedzenia. To, co sądziłem, że on o mnie myślał, nie pokrywało się z rzeczywistością, i odwrotnie, on nie spodziewał się tego, co ja o nim myślałem. Sposób, w jaki postrzegamy samych siebie, nie pokrywa się z tym, jak inni nas widzą. Tak więc czasami ludzie nie zdają sobie sprawy, że utrudniają komuś życie, potrzebują więc informacji zwrotnej, ale trzeba ją podać, stosując „metodę kanapkową”, we właściwym miejscu i czasie, a wtedy ludzie to zaabsorbują i będą mogli się zmienić. A w jaki sposób się zmieniają?

Upewnijcie się, że nie zostaną postawieni w sytuacji, która jest źródłem problemu. Jedną z przyczyn, dlaczego ludzie są trudni, również wy, jest to, że jesteście zbyt zestresowani. Jeśli zestresujecie się w pracy, zabieracie to do domu, utrudniacie domownikom życie, a przez to macie problemy rodzinne. Kiedy wracacie do pracy, jesteście zestresowani, zanim jeszcze rozpoczniecie dzień.

To błędne koło negatywnych emocji i stresu. Aby się odstresować, naprawdę powinniśmy rozwiązywać swoje problemy, czy to w domu, czy w pracy. Na odstresowanie dobrze działa odrobina medytacji. Znacie tę zagadkę: jak ciężka jest ta szklanka? Im dłużej ją trzymam, tym cięższa mi się wydaje. Jeśli potrzymam ją przez pięć minut, moje ramię zacznie boleć; przez dziesięć minut – zacznę odczuwać silny ból; jeśli będę kontynuował trzymanie przez kolejne pół godziny, będę bardzo głupim mnichem. Co więc zrobić, kiedy szklanka zaczyna ciążyć? Odłóż ją na pięć minut. Jeśli mi nie wierzycie, spróbujcie w domu, to działa. Kiedy po pięciu minutach znów ją podniesiecie, będzie znacznie lżejsza. Poczujecie, że jest lżejsza, chociaż nie zmieniła swojej wagi. Dzieje się tak dlatego, że odpoczęliście.

Poziom waszego stresu nie ma nic wspólnego z ilością pracy, którą musicie wykonać. Ilość obowiązków nie jest przyczyną stresu. Przyczyna stresu leży w tym, że kiedy zaczyna wam ciążyć, nie wiecie, jak odłożyć to na bok. Obawiacie się odstawienia, choć na pięć minut, by odpocząć, by zregenerować siły i odzyskać energię. Każdy psycholog, czy mnich wam to powie. Nawiasem mówiąc, nauczamy psychologów, to stąd czerpią pomysły. Powinni nam za to płacić, ale robimy to za friko. Jeśli odłożycie pracę na pięć, czy dziesięć minut, nie będzie to czas stracony. Tak naprawdę jest to inwestycja, ponieważ kiedy wypoczniecie, jakość waszej pracy ogromnie wzrośnie, zdołacie zrobić więcej w krótszym czasie. Staniecie się bardziej wydajni.

Czasem myli nam się ilość pracy z jej jakością i wydajnością. Zróbcie sobie przerwę, dziesięć minut odpoczynku, czy medytacji. Wspaniałym miejscem do medytacji jest kibelek. Ustawcie napis na „zajęte” – nikt wam nie będzie przeszkadzał, zawsze możecie powiedzieć, że mieliście zatwardzenie, co będzie zgodne z prawdą, bo przecież wasz umysł był zatkany. I odpocznijcie sobie przez dziesięć minut. Kiedy wyjdziecie w końcu ze sraczyka, szybko nadrobicie spędzony tam czas. Uda wam się więcej zrobić, z większą wydajnością i wyższą jakością. A że nie będziecie już zestresowani, po powrocie do domu będziecie w stanie cieszyć się towarzystwem swojej rodziny, swoich dzieci, żony, męża, i w końcu obiad sprawi wam przyjemność. Dom jest miejscem, gdzie człowiek powinien być odstresowany, gdzie można się zrelaksować, zjeść dobry obiad, spotkać z ludźmi, których się kocha i o których się dba. Kiedy więc wypoczniecie wieczorem, rano w pracy będziecie już spokojniejsi.

Możecie zwariować, trwając w błędnym kole stresu, kłótni domowych i problemów w pracy, albo przerwać ten cykl, odpocząć przez chwilę w pracy, zrobić dzięki temu więcej, wrócić do domu i zrelaksować się. W domu wszystko będzie toczyć się pomyślnie, więc w pracy będziesz zadowolony, w związku z czym wykonasz więcej pracy. Dzięki takiemu cyklowi przestaniesz być osobą trudną we współżyciu.

To właśnie powtarzam tym, którzy przyjeżdżają tu na odosobnienia lub medytacje w sobotnie popołudnie. Dlaczego medytujesz? Bo inni ludzie muszą cię znosić. To jeden z powodów, dla których warto medytować. Jeśli bowiem medytujesz, stajesz się po tym znacznie milszą osobą.

Wiele razy, kiedy uczyłem medytacji, nie wiem dlaczego, ale zdarza się to zawsze w grupie w Armadele, czasem po grupowej medytacji w Armadale ludzie często mówią mi „Wiesz co, tego wieczoru wcale nie chciałam przyjść. Jest wtorkowy wieczór, byłam w pracy i jestem zmęczona, powiedziałam więc dzieciom, że dzisiaj nie idę na medytację. A moja córka na to „Mamuś, musisz iść na medytację!” Kochanie, ale mi się nie chce. „Mamo, musisz iść pomedytować!” Nie dzisiaj. „Matko, MASZ IŚĆ NA MEDYTACJĘ!” Ależ dlaczego, kochanie? „Bo jesteś o wiele lepszą mamą, kiedy potem wracasz do domu!”

I rodzice idą. Wiele dzieciaków rozumie istotę rzeczy, widzą zachodzącą w was zmianę, kiedy jesteście odstresowani. Nie jesteście takimi trudnymi matkami, czy ojcami dla własnych dzieci. I w taki właśnie sposób możecie praktykować, odrobina odpoczynku czyni ludzi mniej uciążliwymi we współżyciu. Nie chodzi tylko i wyłącznie o bycie współczującym i życzliwym, widzi się i rozumie przyczynę bycia trudnym i można temu zaradzić. Chodzi również o danie sobie odrobiny wypoczynku i odstresowania.

Kolejną przyczyną, dla której jesteśmy trudnymi osobnikami, jest to, że czasem tyle rzeczy jest do zrobienia. Miałem niesamowicie zabiegany tydzień, ale kiedy mam pracowity tydzień, staram się nie wpadać w negatywne emocje. Czasem sobie myślę „Czemu ja? Dlaczego mam sobie radzić z tymi wszystkimi wariatami? Czemu ja mam odbierać wszystkie telefony?” Czasem dzwonią ludzie z zagranicy, dlatego nazwałem to „Dryndnij do Mnicha”. Niekiedy ktoś gubi psa, na przykład gdzieś w Kanadzie i pyta mnie „Czy mógłbyś wyrecytować jakąś formułkę buddyjską prze telefon?”

Opowiadałem dzisiaj o swojej podróży do Japonii sprzed trzech tygodni, czy miesiąca. Japonia to taki technologicznie rozwinięty kraj. Może byśmy kiedyś zrobili zbiórkę pieniędzy na zakup robota-mnicha, takiego cyborga? Mógłby wyglądać tak, jak ja, albo jakiś inny mnich, założyłoby mu się szaty. Jeśli ktoś by potrzebował buddyjskich śpiewów, można by wrzucić monetę, nacisnąć guzik, a on dałby błogosławieństwo. Nawet w piątkowe wieczory, kiedy jestem nie w sosie, mógłbym wystawić tu swojego cyborga, wsadzić odpowiednią płytę CD z waszą ulubioną mową i nacisnąć „start”, i nikt by nie zauważył różnicy. Ten pomysł ma pewien potencjał.

Ale tego bym nie zrobił, bo czasem sobie myślę „Dlaczego ja muszę tak ciężko pracować?” Jeśli ogarniają cię negatywne emocje, stajesz się nie do wytrzymania dla innych. A ja wiem, że cokolwiek życie przynosi, trzeba to zaakceptować, zabawić się z tym. To uczy jak można dobrze się bawić pośród życiowych trudności, jak je ogarnąć. Wtedy odkryjesz, że nie ma trudnych ludzi. Kiedy ktoś sprawia problemy, dzieje się tak, ponieważ on sam walczy o przeżycie i jest zły na to, co życie przynosi mu w zamian. Prawdopodobnie też za dużo pracują: „Dlaczego ja muszę to robić? Dlaczego to wszystko mnie spotyka? Czemu życie jest takie okrutne?”. Później wyładowują się na tobie i innych ludziach, z którymi dzielą życie.

Mam nadzieję, że nigdy nie będę wyładowywał swoich frustracji na mnichach, z którymi żyję. Zamiast tego można wszystko zaakceptować, to tylko życie. Życia nie zmienisz, ale powtarzam to wiele razy: możesz zmienić swój stosunek do niego. Problemem jest nasz stosunek do pewnych rzeczy, to wszystko. Cóż jest złego w ciężkiej pracy? Można robić jedną rzecz na raz, tylko tyle zawsze robię. Dlatego nie gniewamy się na tych z was, którzy zapominają wyłączyć komórek, zaakceptujmy to. Dziękuję wam za tę okazję, bo mogę wtedy wyjaśnić wam, jak akceptować trudności życiowe! Mam więc wybór, mogę się wściec, że ktoś nie wyłączył telefonu. Ale po co się wściekać, skoro telefon jest już włączony? Wielkie mi rzeczy.

Nie wkurzajcie się więc na życie, zaakceptujcie je. Przecież ludzie popełniają błędy, ja popełniam błędy. Ja popełniłem błąd, mam nadzieję, że jej tu dzisiaj nie ma. W zeszłą niedzielę udzielałem błogosławieństwa jednej z osób, które przychodzą tutaj regularnie. Poślubiła fajnego młodzieńca. Chyba zawsze poślubia się mężczyznę, jeśli się jest kobietą, nie? Nie wiem, czemu poruszam taki temat, ale idźmy dalej, kobieta ta wychodziła za mąż i po ceremonii błogosławieństwa zwróciłem się do młodzieńca, obok którego stał starszy pan „Ah, to musi być twój tata?” A staruszek odpowiedział: „Ależ gdzie tam! Jestem drużbą!” Szczęśliwy to on nie był.

Ostatnio opowiadałem dyrektorowi domu pogrzebowego o ceremonii pogrzebowej, którą odprawiałem dla pary, która tu przychodzi. Jedno z ich rodziców umarło, mówię więc „Jaka szkoda, że wasza matka odeszła od nas. Była taką dobrą buddystką i tyle dobrego zrobiła.” Na co z ostatniego rzędu podniosła się starsza pani i krzyknęła „Ależ ja żyję, to mój mąż umarł!”

Także ja też wyczyniam głupoty, wiele razy mi się to zdarzyło. Ale kiedy zrobisz coś głupiego, śmiej się z życia, zamiast się spinać! Właściwie to ja kolekcjonuję swoje durne wpadki i wszystkie wam opowiadam, żebyście też mogli się pośmiać. Popełnianie błędów jest doskonałą okazją do rozbawiania innych. Stąd też powiedzenie: „Nawet jeśli popełnisz gafę i ludzie się śmieją, śmiej się z nimi. Wtedy świat nie śmieje się z ciebie, tylko z tobą.” Śmiejmy się więc również z głupoty i błędów, w ten bowiem sposób otwieramy się i akceptujemy nawet na najtrudniejsze rzeczy. Nie staniemy się trudnymi ludźmi. Nie ma znaczenia, z czym będziecie mieli do czynienia, zawsze można wszystko przyjąć i sprawić, by działało.

Jeśli więc się tego nauczysz, nie będziesz jedną z osób utrudniających innym życie. Zawsze to ci inni są trudni. Ciekawe, kim ci inni są? To MY. Kiedy się już nauczymy, jak nie być uciążliwymi, możemy przekazać tę umiejętność innym ludziom. Nie wymagajcie zbyt wiele od życia, podchodźcie do niego z większą akceptacją. Jeśli pojawi się problem, wiecie już jak sobie z nim radzić: „metoda kanapkowa”. W ten sposób zarówno inni, jak i wy sami będziecie mogli żyć razem w spokoju.

Jak już wcześniej wspomniałem, najbardziej upierdliwą osobą nie jest szef z piekła rodem, nie jest twój współmałżonek, lub teściowa. Przy okazji, ktoś mi kiedyś powiedział, że słowo „teściowa” jest anagramem. Kiedy poprzestawiasz litery [angielskiego słowa], z „teściowej” [mother-in-law] zrobi się „kobieta Hitler” [Hitler woman]. Zaraz się doigram. Ale to prawda, rozpracujcie to, zapiszcie na kartce ‘teściowa”… Ale wiele teściowych tutaj jest bardzo sympatycznych.

Czasami trudną osobą w twoim życiu jesteś ty sam, nieprawdaż? Najciężej jest żyć w pokoju z samym sobą i być dla siebie samego życzliwym. Ważnym jest, by to rozpoznać. Aby nauczyć się żyć z trudnymi ludźmi, musisz w pierwszej kolejności nauczyć się żyć z trudnym sobą. A właściwie to jaki masz problem ze sobą? Kim chcesz być? Oczywiście, jeśli ktoś chce być kimś innym, niż jest, na przykład świetnym medytującym, który potrafi wzbić się w powietrze w piątkowy wieczór – nigdy czegoś takiego nie widziałem, to mogłoby być interesujące – jeśli zawsze chcecie wygłaszać najlepsze kazania, jeżeli pragniecie stać się najmądrzejszymi, najzabawniejszymi komikami i sprawić, by wszyscy zaśmiewali się z twoich dowcipów…

Nawiasem mówiąc, jeden z moich ulubionych komików napisał w swojej autobiografii, że od dziecka chciał zostać komikiem. Jego przyjaciele śmiali się z jego marzeń. Teraz kiedy jest komikiem, już się nie śmieją… Drugi z jego ulubionych dowcipów był taki: „Kiedy umrę – kontemplował śmierć, co jest samo w sobie buddyjskie, więc to prawie buddyjski dowcip – powiedział: kiedy umrę, chcę, aby to się stało spokojnie, we śnie tak jak z moim ojcem. Mój ojciec również odszedł we śnie, w przeciwieństwie do pasażerów autobusu, który prowadził, którzy wrzeszczeli wniebogłosy!” No, całkiem fajny dowcip.

Tak czy owak, miałem nie opowiadać tego dowcipu. Tak więc bycie życzliwym w stosunku do samego siebie i akceptowanie swojej osoby jest w rzeczywistości uczeniem się, jak nie być swoim własnym wrogiem, nie utrudniać sobie samemu życia. Wiecie, ja też mam swoje maniery, które tu upubliczniłem przez ostatnie dwadzieścia lat, więc wiecie, kim jestem. Kiedy w pełni akceptujecie samych siebie, relaksujecie się, pozwalacie sobie na błędy, pozwalacie sobie na bycie tym, kim jesteście. Macie poczucie przygarnięcia wszystkich swoich dziwactw. Innymi słowy, jesteście w stanie pokoju z samymi sobą. Wielu ludzi przychodząc tutaj, robi właśnie to, uczą się samoakceptacji, spokoju i niekomplikowania samym sobie życia.

Dziwne, ale jako mnich spędzam dużo czasu w samotności. Czasem więc ludzie pytają: „Jako mnich nigdy nie miałeś żony, nie masz dzieci, nie jesteś czasem samotny? Czasem podczas odosobnień nie otwierasz ust przez dwa tygodnie, czasem nie widziałeś żywej duszy przez pół roku, nie czułeś się osamotniony?” Kiedy zadają takie pytanie, muszę odpowiedzieć: Nigdy nie jestem samotny, nigdy również nie czuję potrzeby bycia pośród ludzi. Lubię ludzi, aczkolwiek nie muszę z nimi przebywać. Dlatego nawet podczas odosobnienia nigdy nie czuję się osamotniony. Kiedy zadają mi to pytanie, zawsze się zastanawiam „dlaczego nie?”. I wtedy zdaję sobie sprawę, że przecież zawsze ktoś jest w pobliżu – ja. A ponieważ jestem swoim przyjacielem, bo siebie lubię, zawsze jestem w towarzystwie swojego najlepszego kumpla – siebie. I ponieważ pozostaję w spokoju ze samym sobą, ponieważ zdaję sobie sprawę, iż nie jestem idealny, ale jestem wystarczająco dobry, wtedy nigdy nie jestem samotny. Samotni ludzie to ci, którzy siebie nie lubią, którzy boją się samych siebie. I wtedy, kiedy wokół nie ma żywej duszy, jesteś z tym dziwnym i przerażającym bytem zwanym „ja”, którego jeszcze w pełni nie pojąłeś.

Jak tylko zrozumiesz, kim jesteś, kiedy zaakceptujesz siebie z pewną dozą życzliwości, spłynie na ciebie spokój. Właściwie najpotężniejszym wglądem, który można uzyskać, jest ten brzmiący „Jestem w porządku”. Kiedy zdasz sobie sprawę, że właściwie nic ci nie dolega. Jesteś doskonały taki, jaki jesteś. Nie wierzycie w to, dlatego ciągle usiłujecie zmieniać samych siebie. Kiedy zawrzecie z wami samymi pokój i zaakceptujecie siebie takimi, jakimi jesteście, staniecie się swoimi własnymi kumplami i nigdy nie będziecie samotni, bo przecież zawsze JESTEŚCIE. Samotni ludzie to tacy, którzy się nie lubią. Oni sami są największym problemem, największą trudnością.

Gdy rozwiążecie ten problem, kiedy się wyluzujecie, dzieje się coś dziwnego – nikt na świecie nie będzie już uprzykrzał wam życia. Już nie będzie trudnych ludzi, ponieważ upierdliwość innych osób jest twoją własną projekcją. Zauważyłem taką zależność, że kiedy ktoś krytykuje innych „on za dużo gada” – to zazwyczaj taki krytykant również jest gadułą. Widziałem również grubasów mówiących „za dużo jesz”. To zadziwiające, że ludzie krytykują w innych osobach cechy, których nie tolerują u samych siebie. Zauważyłem taką zależność i myślę, że to w pewnym sensie nasza cecha wspólna.

Tak więc jedynym powodem, dlaczego uważasz, że inni uprzykrzają ci życie, jest fakt, iż ty sam siebie uważasz za upierdasa. Jeśli więc jesteś w stanie uzdrowić problem, zawrzeć pokój ze samym sobą i trochę wyluzować, zaakceptować siebie, wtedy możesz odkryć, że jesteś również w stanie zaakceptować wszystkie inne stworzenia.

Oczywiście jako mnich zaakceptowałem siebie już dawno temu. Przychodzą do mnie wariaci, aby porozmawiać, przychodzą głupi, mądrzy, piękni – wszyscy są cudni, tacy już są. Szanuję więc ludzi. Oczywiście, odwiedzając więzienia, zetknąłem się z prawdziwymi oszustami, rozmawiałem również z politykami, więc na zewnątrz również są kanciarze. Tak naprawdę to nie są oszuści, tylko ludzie, którzy starają się, jak mogą, ale czasem wychodzą na wierzch ich skazy. Kiedy więc zaczniecie postrzegać ludzi takimi, jakimi są i możecie ich zaakceptować, nie będzie już czegoś takiego jak trudny człowiek.

Pamiętam pewną kobietę, żaden inny mnich nie był w stanie się z nią dogadać. Dzwoniła do nas i rzucała wiązanką przekleństw „Cholerni mnisi, przyjdę tam do was z M-16 i wszystkich was powystrzelam!”. No, pięknie, pomyślałem. Rozumiałem ją, wiecie, to naprawdę trudna osoba, ale ponieważ nigdy nie dałem się sprowokować, zawsze odpłacałem jej życzliwością, kobieta była zachwycona: „Ty jeden mnie rozumiesz.” Oczywiście nigdy się nie pojawiła w naszym klasztorze z M-16, by nas powystrzelać, po prostu wylewała jad na kogoś, kto był w stanie jej wysłuchać i nie traktować tego tak poważnie. Tak więc rozumiałem, skąd to się wzięło, ból, jakiego doświadczyła w życiu, trudności dnia codziennego i mogłem przygarnąć ją taką, jaka była. Wtedy się uspakajała i opowiadała mi o swoim życiu, bardzo ciężkim i bolesnym. Ponieważ rozumiałem siebie, mogłem zrozumieć i ją, nie była więc dla mnie problemem.

Można więc uspokoić tak zwanych „trudnych ludzi”, jeśli się wie, jak wyciszyć samych siebie. I wtedy nikt na świecie nie będzie już trudnym. I to nie jest tak, że ludzie ci będą kontynuować kultywowanie nawyków, które inni ludzie uważają za komplikacje. Kiedy jesteś w stanie uspokoić taką osobę i zaakceptować ją w pokoju, nie muszą już wyrażać swoich trudności w tak dysfunkcyjny sposób. To tak, jak w poprzednim przykładzie ze szpitalem, skupiasz się na pięknych aspektach tych osób, a wtedy te piękne aspekty rosną w siłę.

Jak sobie radzić nie tylko z kłopotliwymi ludźmi, ale naszym własnym pogmatwaniem, oraz trudnymi sytuacjami, które co i rusz pojawiają się w naszym życiu? Twój lot został odwołany, bo zamknęli lotnisko w Bangkoku? Super, możesz więcej czasu spędzić w Perth! A ci w Bangkoku – cóż za piękne miejsce do utknięcia, można mieć dwa dodatkowe dni wakacji, a szef nie może zwalić winy na ciebie! Dlaczego sami utrudniamy sobie życie, zamiast je wykorzystać? Kiedy życie nie idzie w kierunku, w którym chcemy – super, cudownie! Nawet kiedy inni niesłusznie cię krytykują – cóż za wspaniała okazja, żeby się przetestować!

Kiedy ostatni raz opowiadałem o ośle, który wpadł do studni? Pewnego razu osiołek wesoło dreptał po lesie, podgryzając trawkę i zajmując się swoimi sprawami. A ponieważ nie był uważny, wpadł do studni. Studnia była wyschnięta, więc się nie utopił, nie zrobił sobie krzywdy, tylko nabił kilka siniaków. Kiedy trochę oprzytomniał, zdał sobie sprawę, że znajduje się na dnie studni, z której nie ma wyjścia, bo przecież osiołki nie umieją się wspinać. Jedyną rzeczą, jaka przyszła mu do głowy jest wołanie o pomoc, by przyciągnąć czyjąś uwagę, w przeciwnym wypadku zdechł by z głodu. Wydał więc z siebie ryk „Eeeyyy, eyyy!!!” – nie umiem naśladować osłów. Pewnie to rozumiecie, bo nie mam za sobą przeszłych wcieleń jako osioł. Ludzie, którzy potrafią naśladować odgłosy zwierząt, zapewne doświadczyli takiego odrodzenia. Ale jeśli o mnie chodzi, to nie byłem nigdy osłem, więc „eeyyy, eyyy” to najbardziej profesjonalny odgłos, jaki potrafię z siebie wydać. „Eeyyyy, eyyy” ryczał osioł raz za razem przez kilka godzin. W końcu ktoś usłyszał jego zawodzenie, a był to lokalny farmer. „A cóż to tak ryczy?” – podszedł bliżej i zauważył, że dźwięki dobiegają ze studni. Spojrzał więc w dół: „Wielkie nieba! Osioł wleciał do studni!” A farmer nie przepadał za osłem, gdyż ten notorycznie wyjadał jego warzywa, był uparty i nigdy się nie słuchał. Przyszło mu do głowy, że studnia była niebezpieczna, jakiś człowiek mógł do niej wpaść. Wpadł więc na świetny pomysł: mógłby rozwiązać problem niebezpiecznej studni ORAZ osła za jednym zamachem. Wyciągnął więc łopatę i zaczął wypełniać studnię piachem. Cóż za okrutnik!

Taki uczynek to tak zwana „zła kamma”. Jeśli będziesz miał złą kammę, przyniesie to niemiłe konsekwencje, sami się zresztą przekonacie w dalszej części historyjki. Osioł był przekonany, iż farmer przyszedł mu z pomocą, później dopiero zorientował się, że farmer chce go pogrzebać żywcem. Kiedy dotarło to do niego, zaczął zawodzić jeszcze głośniej „eeyyy, eyyyy”. Nie powstrzymało to jednak farmera, który kontynuował sypanie piachem na zwierze, chcąc wypełnić studnię po brzegi. Po jakimś czasie jęki osła ucichły. Farmer pomyślał „Zabiłem go, pogrzebałem żywcem, świetnie!” i kontynuował wypełnianie zbiornika. Ale osiłek wcale nie zginął. Osiołek prawdopodobnie również uczęszczał do Nollamara w swoim poprzednim wcieleniu, uzyskał więc wgląd, bo to mądre zwierze było. Nigdy nie lekceważcie potęgi osłów! A oto co zrozumiał: zamiast narzekać, kiedy ktoś obrzuca cię błotem, otrzep się i udepcz – w ten sposób zauważył, że wznosi się o centymetr. Kolejna szufla z piachem – otrząśnij, udepcz – znów o centymetr wyżej. Tak więc z każdą szuflą ziemi osioł zbliżał się ku powierzchni. Ponieważ farmer był przekonany, że zwierze zdechło, nie zwracał zupełnie uwagi na to, co się dzieje, kiedy po kilku kolejnych szuflach na powierzchni studni pojawiły się uszy osła. Kolejna porcja piachu, strzepnięta, udeptana i pojawiła się głowa. Zanim farmer zdążył się zorientować, osiołek był na tyle blisko powierzchni, że wyskoczył, ugryzł farmera w zadek i zwiał. Nie uczynił tego z antypatii, musiał mu pokazać, jak działa kamma. I tak osiołek wydostał się ze studni.

Opowiadałem tę historię politykom, kilka lat temu nawet prezydentowi Sri Lanki, bardzo mu się ta opowieść podobała, bo jako polityk często jest obrzucany błotem. A morał z tej historii jest następujący – otrzep się, udepcz i wzniesiesz się na wyżyny. Tak samo z wami, jeśli jesteś krytykowana, twój mąż mówi ci, że jesteś niezły pasztet, ty mu odpowiadasz, że z niego też niezły pokraka, cokolwiek, po prostu otrzep się, udepcz i znajdziesz się bliżej powierzchni studni.

I tak właśnie należy radzić sobie z trudnymi ludźmi. Kiedy więc słyszę, że jestem leniem, bo nie mam prawdziwej roboty, odpowiadam: „W dobie kryzysu ekonomicznego robię miejsce na rynku pracy dla innych potrzebujących.” Jeśli ktoś mi zarzuca: „Boisz się związków, bo nie masz dzieci” odpowiadam: „Oszczędzam planecie dodatkowej dawki dwutlenku węgla. Zastanawialiście się, ile wasze dzieci zostawiają śladu węglowego?” Trwam w celibacie, ale mam swój wkład w hamowanie przeludnienia.

Jakiekolwiek więc macie problemy, kiedy na przykład jesteście przez kogoś krytykowani, pamiętajcie, jeśli się z tego otrzepiecie, nie będziecie mieli poczucia, że ktoś utrudnia wam życie. Nikt inny poza tobą samym nie uprzykrza ci żywota. Podsumowując, nie ma trudnych ludzi, za wyjątkiem ciebie. Naprawcie więc siebie samych, obierzcie pokojowe nastawienie, a wtedy wasze życie będzie również spokojne. Wtedy to ludzie staną się po prostu ludźmi, komary będą komarami, osły osłami, a farmerzy farmerami.

Była to mowa na temat „Jak sobie radzić z trudnymi ludźmi.” Dziękuję za uwagę.

Sadhu, sadhu, sadhu!

Ajahn Brahm: Kto będzie pierwszą trudną osobą i zada pytanie? Czy są jakieś pytania lub komentarze? To świetny sposób, by zapobiec pytaniom. Mamy pytanie.

Pytanie z sali: [Niewyraźnie]

Ajahn Brahm: Co z dziećmi, które stają się trudne, jeśli nie zwraca się na nich uwagi, ogólnie poszukujących uwagi w życiu? Jak sobie z nimi radzić? To tylko dzieci będące dziećmi, nie będące trudnymi dziećmi, starasz się spędzić z nimi czas, więc nie masz za wiele czasu, więc to nie jest trudność, to tylko natura dzieci. Jeśli chcą uwagi od innych, nie otrzymują wystarczająco dużo uwagi od rodziców, czasami próbują tego na swoich nauczycielach, po prostu robisz wszystko, co jesteś w stanie, nie możesz wszystkich zadowolić. Więc gdzie jest trudność? Jedyna trudność polega na tym, że jeśli uważasz, że dzieci nie powinny być takie lub myślisz, że ty nie powinieneś być taki. Ale takie jest życie, robisz, co możesz, nie możesz zrobić więcej, a wtedy trudności się kończą. Przyjmujesz do wiadomości, że dzieci pragną zwrócić na siebie uwagę. Czy to dobra odpowiedź, czy coś kręcę?

Pytanie z sali: [Niewyraźnie]

Ajahn Brahm: Trzeba stwierdzić, tak, jest w nich demon, w tym sensie, że wskazujesz, że powodują problemy innym ludziom. W jaki sposób to pokazujesz, to całkiem inna sprawa. Czasami nie mamy możliwości, aby wskazać to w tym konkretnym momencie. Jesteśmy zmęczeni, mamy inne dzieci w klasie, ale mamy być może nieco czasu, aby z nimi później porozmawiać, indywidualnie.

Przypomina mi to historię opata, Alberta Placida, który niedawno zmarł, był dobrym przyjacielem, poszedłem na jego pogrzeb. Pamiętam kilka lat wcześniej na konferencji, był kapłan, który zadał mu pytanie: „pracuję na uniwersytetach, łatwo można się dogadać z buddystami, hindusami, wyznawcami judaizmu, wszystkimi religiami, jedyne trudności mam z ewangelikalnymi chrześcijanami, fundamentalistami, charyzmatycznymi chrześcijanami”. Poprosił Alberta Placida, jak zaradzić na charyzmatycznych chrześcijan, prawdziwych rozrabiaków. Tamten powiedział: „Wykończ każdego, jeden po drugim”. Jeśli mówi to opat, to jest to poważna sprawa. Miał świetne poczucie humoru. Ale potem powiedział: „Porozmawiaj z nimi później, pojedynczo, jeden po drugim”. To wspaniały pomysł. Bo jeśli ktoś jest nieco kłopotliwy, zabierz go na bok, będzie ci znacznie łatwiej. Kontekst społeczny czasem jedynie nasila trudności. Odciągnij ich, po prostu porozmawiaj z nimi, jeden po drugim, dowiedz się, co się dzieje.

Pytanie z sali: Co byś im powiedział?

Ajahn Brahm: Że nigdy nie możesz przewidzieć, co zamierzasz powiedzieć. Nie mam pojęcia, co powiem w piątek wieczorem. Ktoś prosi mnie o pomoc: „Mam problem”. Co im mówię? Nigdy nie planuj tego, co zamierzasz powiedzieć. Jeśli to zrobisz, nie reagujesz na chwilę obecną, nie jesteś intuicyjny, nie słuchasz drugiej osoby. Więc twoja praca polega na wpuszczenie ich do siebie i obserwowanie, co się zdarzy. Słuchaj, bądź życzliwy, otwórz się, zobacz, co się stanie. Dlatego zawsze należy akceptować to co się czuje w trzewiach, zwłaszcza kiedy ma się zespół jelita drażliwego. Wtedy twoja intuicja jest bardzo silna i bardzo inteligentna, możesz to wykorzystać, porzuć tylko wszelkie planowanie. Jeszcze jakieś pytania? Wow, ludzie w tym rogu są bardzo trudni. Muszę ich wykończyć po kolei, jeden po drugim…

Pytanie z sali: [Niewyraźnie]

Ajahn Brahm: To, czego nauczyły mnie komary, to to, że doceniam, jak cudowne jest w Australii, gdzie nie ma ich tak wiele. To, czego faktycznie się nauczyłem, to to, by nie reagować aż tak bardzo. Kiedy pozwoliłem im być, zdałem sobie sprawę, że nie było na mnie aż tak wiele komarów. Im bardziej reagowałam, tym więcej komarów przylatywało. Dopiero później dowiedziałem się, że komary są przyciągane przez dwutlenek węgla wydzielany ze skóry. Im wyższy metabolizm, tym większy neon dla komarów, mówiący: „Restauracja Ajahn Brahm zaprasza, przyleć i najedz się do syta”. Kiedy tylko się zrelaksowałem i nie przeszkadzałam im, bo nie zamartwiałem się już, metabolizm zwolnił, byłem spokojniejszy i zrelaksowany, co oznaczało, że nie wydzielało się już tyle dwutlenku węgla ze skóry, co z kolei oznaczało, że komary nie mogły mnie znaleźć. Dało mi to porządną lekcję, im bardziej się martwisz, tym bardziej problemy do ciebie lgną. Im bardziej puszczasz i zostawisz je w spokoju, tym bardziej niewidzialny się stajesz dla komarów. Nauczyło mnie to, jak się nie martwić o rzeczy, nawet jeśli są bardzo irytujące, a życie czasem irytuje. To, co możesz zrobić, to pozwolić, aby trwało. Nie walcz z tym, a podrażnienie zanika. Dosłownie. To jest to, czego nauczyłem się od komarów, są wspaniałymi nauczycielami. Im więcej będziecie z nimi walczyli, tym bardziej będą przychodzić.

Ok, wystarczy na dziś, dzięki jeszcze raz za przybycie, mamy teraz kilka ogłoszeń.

Komentarz